ny, poszukiwana
Pokaż punkty

.: Forum dyskusyjne :: Forum dyskusyjne :: Forum dyskusyjne :: Forum dyskusyjne :.
Temat: Wielka Ucieczka (Stalag Luft3 Żagań) - udział Polaków (2022-10-05,22:41)

Stałem się historykiem z przypadku. Porządkując książki po zmarłej teściowej trafiłem na informację, że w Jeleniej Górze, gdzie mieszkam, zamordowano czterech pilotów w ramach obławy za uciekinierami z tzw. Wielkiej Ucieczki.    
Na kanwie tych spektakularnych wydarzeń nakręcono znany film (tzw. duży format).    
Bulwersuje mnie, że mieszkańcy Jeleniej Góry nie mają o tym żadnego pojęcia. Ja mieszkając tu od 57 lat dowiedziałem się przypadkowo. Z owej czwórki dwóch to Polacy:    
kpt. Pawluk Kazimierz    
por. Kiewnarski Antoni    
Okazuje się, że wśród 76 skutecznie zbiegłych, było łącznie 6-ciu Polaków, Amerykanów nie było (filmowa fikcja).    
por. Król Stanisław - Jego biografia jest zamieszczona     
por. Kolanowski Włodzimierz    
por. Mondszajn Jerzy ( Mondschein ?)    
por. Tobolski Paweł (lub Piotr)    
Jako Polacy zostali wymienieni na liście zamordowanych 50-ciu j e ń c ó w w procesie w Norymberdze, co stanowiło przełom tego procesu i złamanie buty Goeringa.    
Bulwersuje mnie ignorancja lokalnych "historyków" - modne jest poszukiwanie niemieckich ciekawostek w Jeleniej Górze np. Hanna Reitsch tu się urodziła. A o sprawiedliwych się nie wie.    
    
    
    
    

Lech ŚmiarowskiDodaj współrzędne [Odpowiedz]

znalezionych: 135, strona 3 z 14
«  -  1  2  3  4  5  6  7  8  9  10  11  -  »

(115) Re: Wielka Ucieczka (Stalag Luft3 Żagań) - udział Polaków z dnia 2018-08-01, 02:08 :
    
    
Rocznica powstania w Warszawie.    
Często przy tej okazji wszczynane są dyskusje o sensowność powstańczej walki. W dyskusjach tych zwykle się pomija - aż bałem się, że pominięto w Wikipedii - fakt poboru 100 tys. przymusowych robotników dnia 28 lipca. W tamtym lipcu za zignorowanie rozporządzenia represji jeszcze nie zastosowano, ale ten miecz nad warszawiakami zawisł.    
    
Wiosną tego roku obdarowany zostałem kilkoma kartonami książek (ok. setki) zebranych przez panią Zofię Piotrowską z domu Misiak więźniarkę Pawiaka, Konzentrationslager Ravensbrück - mieszkała po sąsiedzku, nie miała dzieci.    
    
Zamiast na makulaturę książki dano mi. W większości to literatura wojenna, a właściwie obozowa. Kilkanaście pozycji to wspomnienia byłych więźniów, literatura faktu.    
    
W pozycji "Drugie oblicze wojny, pamiętnik więźnia obozu koncentracyjnego nr 59216" wydanie z 1984r. autorstwa Kazimierza Korzeniewskiego na str. 148 można przeczytać:    
    
Po południu wprowadzono do obozu [Sachsenhausen] nowy transport z dworca w Oranienburgu. Przyszło około pięciuset cywilów z walizkami i pakunkami w rękach. Umieszczono ich po drugiej stronie naszego bloku. Tylko jeden pas drutów kolczastych oddzielał ich od naszego podwórka międzyblokowego. Ustawiliśmy się wzdłuż drutów i szukaliśmy w tej bezładnej gromadzie znajomych. Po dłuższej chwili poznałem jednego, dobrze ubranego pana. Zawołałem go po nazwisku: - Panie Leszkiewicz. [...] ...obaj pracowaliśmy w studium PWS. Mieszkał pan w Białej Podlaskiej przy ulicy Czerwińskiego u Grzesiaka - przypomniałem. Dopiero wówczas sobie przypomniał, że jestem zięciem Kazimierczaka. Zaczęliśmy rozmowę, która od początku nie kleiła się. Na moje ubolewanie, że dostał się do obozu koncentracyjnego, Leszkiewicz uśmiechał się z pobłażaniem i usiłował mi wyjaśnić, że oni nie są aresztowani. Są w obozie chwilowo, bo potem jadą w głąb Niemiec na roboty. Opowiedział nam też, że nie brali udziału w powstaniu, które wybuchło w dniu pierwszego sierpnia w Warszawie. Po prostu nie chcąc się narażać na skutki walk ulicznych, a także władzy niemieckiej, wyszli z miasta i wojsko niemieckie zaopiekowało się nimi. Teraz - powtarzał - jadą do pracy w swoich zawodach.    
    
Dołączyło do mnie kilku więźniów i tłumaczyliśmy im, że się mylą. - Na żadne roboty was nie powiozą - mówiliśmy. Tu zostaniecie, jutro was ostrzygą, ubrania wam zabiorą, dostaniecie takie "uniformy" jak nasze, albo gorsze. Warszawiacy nam nie uwierzyli.    
[...]    
Po czterech miesiącach spotkałem Leszkiewicza, był już prawie "muzułmanem". Kilka razy dałem mu porcje chleba i trochę zupy. Płakał i usiłował się tłumaczyć, ale mnie to nie było potrzebne, wiedziałem, że już go nie uratuję. Pracował w cegielni, tam go wykończyli.    
/koniec cytatu/    
    
Ilu z tych stu tysięcy warszawiaków, podzieliłoby los pana Leszkiewicza?    
    
Pozwolić się wyizolować ze społeczeństwa, osłabić wyniszczającą pracą i głodem. Niemcy mieli już w tym wprawę i żadnych skrupułów. Było odgórne przyzwolenie na bestialstwo. Czasem tylko korygowane przez niższy szczebel dowódczy z różnych przyczyn, często korupcyjnych, taktycznych.     
.    
Kiedy rzucić się do gardła ciemiężycielom? - Jest to nierozstrzygnięty od lat polski dylemat. Gdzie jest granica wytrzymałości terroryzowanego społeczeństwa? Szef Urzędu ds. Kombatantów Jan Kasprzyk, w przeddzień rocznicy przemawiając z trybuny stwierdził: "Powstanie musiało wybuchnąć tak jak musiały wybuchnąć wcześniejsze zrywy niepodległościowe".    
    
Młodzież warszawska porwałaby się na Niemców i bez rozkazu. Większość kombatantów to podkreśla od lat, ale ich głos nie był nagłaśniany, nie docierał do szerszych kręgów społeczeństwa, bo chodziło o przywództwo i interpretację polityczną.    
    
Co uzyskali Żydzi z getta łódzkiego, zachowując dyscyplinę i pracując dla Rzeszy? Dyscyplinę do tego stopnia, że gdy Niemcy zażądali wydania do likwidacji 20 tysięcy dzieci do lat 10, starców i chorych (tzw. Wielka Szpera), to Przełożony Starszeństwa Żydów Chaim Rumkowski przemówił do mieszkańców: "Ojcowie i matki, oddajcie mi wasze dzieci!" ... Część matek nie dała się oderwać i poszła tak jak dr Korczak dobrowolnie na śmierć. Czyż można mieć pretensję, że nie ratowali własnego życia? I nie posłuchali apelu i przez brak porządku zdenerwowali Niemców?    
    
Gdyby powstańcy wywiesili portrety Stalina i głosili, że walczą o umocnienie Manifestu PKWN, to powstanie miałoby być może inny przebieg. Ale czy taka wolta, mądrość etapu była możliwa? Czy pozycja Polski na tym by zyskała? To jest jądro sporu, a nie sama walka, która i tak by się odbyła.    
    
W Internecie spotyka się wpisy "mędrców" oskarżające o tchórzostwo polskich oficerów, którzy uciekli do Rumunii, miast dać się zatłuc w sowieckich kazamatach. Kapitan Antoni Kiewnarski wrócił na pole walki z dziesiątkami ton bomb, które walnął w stocznie Hamburga, Wilhelmshaven ku chwale ojczyzny... Czyż źle zrobił?    
    
Chwała bohaterom!!    


Lech Śmiarowski
[162.158.102.88]  Dodaj współrzędne [Odpowiedz]
(114) Re: Wielka Ucieczka (Stalag Luft3 Żagań) - udział Polaków z dnia 2018-04-27, 02:00 :
..    
    
"Porządny człowiek czuł się zobligowany walczyć, aż się załamie lub zginie." To jest wybór zero-jedynkowy jak u pilota kamikadze. Pilot samobójca podejmuje decyzję raz. Żegna się z życiem i ginie w wybuchu. Pilot bombowca miał tylko teoretyczną szansę wrócić. Gdy go nie trafiono, leciał ponownie, aż, można rzec, do skutku. W 1941 roku stracono w operacjach 1341 samolotów, co oznacza, że średnia wielkość sił pierwszej linii została zniszczona dwa i pół razy.(P. Bishop str. 120).    
    
Drugiego dnia wypowiedzianej Niemcom wojny, czyli 4 września 1939r., Brytyjczycy przeprowadzili atak na niemieckie okręty w Wilhelmshaven i dalej na północ w Brunsbüttelkoog u wejścia do Kanału Kilońskiego. Wystartowało 29 maszyn. Dziesięciu samolotom nie udało się odnaleźć celu. Grupa blenheimów namierzyła pancernik kieszonkowy "Admirał Scheer" i lekki krążownik "Enden" w Wilhelmshaven. Trafiły nawet trzema bombami "Scheera", ale te nie wybuchły, natomiast "Emden" został uszkodzony przez spadający nań, zestrzelony bombowiec. Jak pisze P. Bishop (str. 39), załogi pokazały potężną wolę walki, co miało fatalne następstwa dla siedmiu zestrzelonych załóg... Czyli 7/29 = 24%, a gdyby pominąć 10 załóg, które nie wzięły udziału w walce, to prawie połowa atakujących tę walkę przegrała.    
    
Przytaczam ten epizod wojenny, by pokazać, że już na samym początku zmagań lotnicy bombowi płacili najwyższą cenę w niezwykle wysokich proporcjach, mimo znikomych efektów. Antoni Kiewnarski musiał zdawać sobie sprawę z tego, w co się pakuje. Ten epizod pokazuje również, że nie zrzucano tylko ulotek, ci lotnicy naprawdę walczyli.    
    
Decyzja majora Antoniego Kiewnarskiego przyjęcia służby nawigatora bombowca jest czymś wyjątkowym. To skazanie się na śmierć, kalectwo, lub niewolę. Możemy tylko spekulować o motywach kierujących panem Antonim. Na ile zagrały tu patriotyzm, żołnierskie poczucie obowiązku walki z wrogiem, a na ile - być może - zniesmaczenie kunktatorską postawą Francuzów, z którymi miał kontakt w sztabie. Wcześniejsza kariera sugeruje, że zamiłowanie do lotnictwa było przemożne, bo kurs szybowcowy, bo praca z młodymi adeptami lotnictwa...     
    
Po przedostaniu się do Francji kursem Bejrut-Marsylia na pokładzie "Ville de Strasbourg" 29 IX 1939r. Kiewnarski skierowany został do koszar w Salon, gdzie utworzono obóz oficerów lotnictwa polskiego (W. Zmyślony, Tony z Żagania). Czyli potraktowano go jako oficera lotnictwa. Stamtąd przeniesiono go do sztabu. Jego kontakty z Francuzami są owiane tajemnicą, nie ma o nich w życiorysie śladu, a są długotrwałe, bo już w 1921r. był tłumaczem przy Francuskiej Misji Wojskowej.    
    
29 grudnia 1919r. rozpoczął naukę w Szkole Podoficerów w Biedrusku, 15 marca 1920r. przeniesiono go do Szkoły Podchorążych w Poznaniu, 1 września tegoż roku odszedł na szkolenie do Centralnej Szkoły Karabinów Maszynowych i Broni Specjalnej w Chełmnie. 10 stycznia 1921r. otrzymał promocję oficerską i przydział instruktora broni specjalnych w Szkole Podoficerskiej we Lwowie. Wtedy też przydzielono go jako tłumacza do Francuzów.    
    
Pan Antoni był albo niespokojnym duchem, albo miał jakieś dodatkowe zadania, bo często zmieniał miejsce zatrudnienia. 26 marca 1922r. objął dowodzenie plutonem broni specjalnych w 39. Pułku Piechoty, w listopadzie tegoż roku odszedł do 58. Pułku Piechoty w Poznaniu gdzie służył na stanowiskach dowódcy różnych kompanii, był adiutantem, oficerem służby kwatermistrzowskiej. W 1926 roku 10 listopada rozpoczął kurs obserwatorów lotniczych w Grudziądzu i Dęblinie, po ukończeniu którego (6 VIII 1927r.) stawił się w 31. Eskadrze Lotniczej 3. Pułku Lotniczego w Poznaniu, gdzie 1 czerwca 1930 r. został p.o. dowódcy eskadry. Wtedy (17 VI 1930) wydarzył się tragiczny wypadek brata i 24 czerwca przesunięto go do Oddziału Portowego 3. Pułku Lotniczego. Znowu służy na różnych stanowiskach naziemnych (kilka miesięcy i przeniesienie). Kilkakrotnie dowodzi plutonem transportowym, kompanią transportową, kompanią warsztatową, a także p.o. dowódcy Oddziału Portowego. Wrzesień, październik 1932r. odbywa kurs szyfrów radiowych przy Oddziale II.    
    
Pan Antoni miał młodzieńczy sposób bycia, przez co miał dobry kontakt z młodzieżą. Po awansie na kapitana (14 III 33r.) w listopadzie 1933 r. przeniesiono go do eskadry szkolnej, gdzie dowodzi plutonem obsługi samolotów. Służył też jako pułkowy oficer ewidencji personalnej oraz oficer mobilizacyjny i krótko pełni obowiązki dowódcy eskadry szkolnej.    
    
27 listopada 1935 r. przeniesiono kpt. A. Kiewnarskiego do Szkoły Podoficerów Lotnictwa dla Małoletnich na dowódcę eskadry szkolnej. Roman Rosołowski absolwent SPLdM rocznik 1938 tak zrelacjonował tamten czas: "Kapitan, a potem major, Kiewnarski był dowódcą 3. eskadry szkolnej. Rok po roku obejmował 3. eskadrę, podczas gdy eskadrami 1 i 2 dowodził kpt. Mówka. Kiewnarski to był wspaniały człowiek. Życzliwy, w porządku wobec nas. Przyjacielski i lubiany = należał do najbardziej lubianych z kadry naszej szkoły, w przeciwieństwie np. do wspomnianego Mówki, który trzymał rygor i nie nawiązywał bliższych relacji z podkomendnymi". (Za W. Zmyślony; Lotnictwo z Szachownicą)    
    
Tę relację, jak pisze W. Z. w przypisie do artykułu, odebrał osobiście 11 X 2008 r.. Pan R. Rosołowski miał już blisko 90 lat, mógł nie pamiętać numerów eskadr. Kpt. Kiewnarskiemu przypisuje się dowodzenie 2. eskadrą. Wśród dowódców eskadr SPLdM był również kpt. obs. Kazimierz Makówka s. Stanisława i Stanisławy z Dereniewiczów, ur. 30 VIII 1909 w Milicy. - Wymieniam to nazwisko, bo podobnie brzmi, mogło być mylone.    
    
Kpt. pil. Brunona Mówkę s. Władysława i Antoniny z Jarmułowskich, ur. 27 X 1901 w Biskupcu spotkał tragiczny los, podobnie kpt. Makówkę.    
    
Pod naporem Niemców eskadry wycofywano w głąb kraju. Gdy nastąpił atak Rosjan, kpt. Kiewnarski wraz z podopiecznymi przekroczył granicę Rumunii w Kutach, uchodząc z życiem. Większość oficerów i uczniów SPLdM po wielu tragicznych wydarzeniach związanych z wkroczeniem Rosjan, dostała się do niewoli. Kadra oficerska, została aresztowana przez NKWD, skierowana do obozu w Starobielsku i Kozielsku, gdzie wiosną 1940 roku została wymordowana.    
    
Porównajmy...! A Kiewnarski również trafił do niewoli, ale niemieckiej. Wcześniej dał się Niemcom we znaki. Uczestniczył w bombardowaniu Hamburga, Kolonii, Essen, Bremy, Duisburga, Dusseldorfu, Wilhelmshaven, itd. - wykonał 23 loty bombowe. Trafił do obozu jenieckiego, skąd brawurowo uciekł. Wtedy został zamordowany przez Gestapo.    
    
Los kolegów pana Antoniego, oficerów ze SPLdM był długo nieznany. Stalin prześmiewczo oznajmiał, że uciekli do Mandżurii. Natomiast nazwisko nawigatora Antoniego Kiewnarskiego zostało rzucone Goeringowi w twarz na słynnym, pierwszym procesie norymberskim przez rosyjskiego prokuratora. Prokuratora, który być może wcześniej nadzorował mordowanie polskich jeńców.    
    
Groteską jest, że Goering się zawstydził.    
    
    
..
Lech Śmiarowski
[176.114.236.122]  Dodaj współrzędne [Odpowiedz]
(113) Re: Wielka Ucieczka (Stalag Luft3 Żagań) - udział Polaków z dnia 2018-03-16, 00:54 :
..    
    
Miło, że nie piszę sobie a muzom. Pragnę zgromadzić tu maksimum informacji tyczącej tematu.    
    
Antoni Kiewnarski nie chciał być "salonowym oficerem" - Kto z nas zdecydowałby się porzucić salonowe pielesze, by stanąć do walki na pierwszej linii, gdzie śmierć była nie tyle teoretyczna, co nieuchronna? Prawdopodobnie miał szereg innych możliwości poprowadzenia swej kariery. - No, ale zabrał się do wąskiej grupy polskich żołnierzy, którzy dzięki sprzętowi brytyjskiemu mogli bezpośrednio odpłacić Niemcom za zbombardowanie śpiącego Wielunia i innych polskich miast, zrzucając na nich dziesiątki ton bomb, siejąc grozę i spustoszenie.    
    
Istotnie, lotnictwo bombowe siało grozę. Anglicy po obróceniu Coventry w perzynę w listopadzie 1940 roku uznali, że mogą Niemcom odpłacić tym samym... Tylko, bardziej.     
    
Zadawanie cierpień ludności cywilnej, co nie było żadnym problemem dla pani H. Reitsch - starała się, nie szczędząc sił, pomóc w zbombardowaniu Londynu, za co uhonorowano ją orderem i honorowym obywatelstwem rodzinnego miasta. - Jednak dla polityków brytyjskich, zatem i dla ich propagandy, problem był. Dlatego lotnicy bombowi nie byli tak eksponowani propagandowo. W odróżnieniu do pilotów myśliwców. Rzecz tę szeroko omawia Patrick Bishop w książce "Chłopcy z bombowców" napisanej w 2007 roku. W prologu napisał: "Nie ma narodowego pomnika żołnierzy Lotnictwa Bombowego, nie ma miejsca, w którym ich poświęcenie i wkład w zwycięstwo zostałyby właściwie i z wdzięcznością uhonorowane". - Wyraża więc nadzieję, że jego praca to zmieni, w Wielkiej Brytanii. I przytacza liczbę 55 573 członków Lotnictwa Bombowego, którzy złożyli ofiarę z własnego życia.     
    
We wstępie do swej książki Bishop z goryczą przypomniał pisząc: "Po południu 13 maja 1945r. Churchill wygłosił w radiu przemówienie o zwycięstwie w Europie. Chwalił w nim wszystkich, którzy wnieśli wkład w wysiłek wojenny. Ale poza aluzją do zniszczeń dokonanych w Berlinie ledwie napomknął o głównych działaniach załóg bombowców. Były medale dla tych, którzy walczyli w Azji, na Bliskim Wschodzie i w Europie. Miało natomiast zabraknąć specjalnej nagrody dla żołnierzy, którzy demontowali imperium Hitlera z powietrza. Pamięć publiczna o wojnie w powietrzu była wybiórcza. Ludzie wykazywali skłonność do odsuwania bombardowań i żołnierzy, którzy ich dokonywali, w przeszłość".    
    
Latanie bombowcem sławy nie przynosiło. I dziś częściej się wspomina, pamięta o pilotach myśliwców. Lotnictwo myśliwskie wygrało spektakularną bitwę, lecz ciężar wygrania wojny, poprzez skruszenie machiny wojennej Hitlera, spoczął na bombowcach. Anglicy nie mieli dorównującej Niemcom armii lądowej. Przewidzieli to, i już w 1936r. zaczęto realizować program wprowadzenia czterosilnikowego bombowca strategicznego, którego efektem były ostatecznie stirling, halifax i lancaster (P. Bishop str. 45). Bombardowanie na dużą skalę zaplecza wroga było istotnym składnikiem doktryny wojennej. Jednakże precyzja bombardowań okazała się problemem. Najłatwiej było trafić w coś dużego, czyli w miasto. Ale tu ginęły kobiety i dzieci... Nie było czym się chwalić.    
    
Straty natomiast, czyli śmiertelność, co podnosi P. Bishop, jak się okazało, największe właśnie były w lotnictwie bombowym. Żadna inna formacja wojskowa nie miała takich strat. "Średnia długość życia lotnika [bombowca] była znacznie mniejsza niż podoficera piechoty na froncie zachodnim w 1916r.". Bishop porównuje ich walkę do odbywającej się ciągle na nowo szarży Lekkiej Brygady (str. 31).     
    
Z nalotów nie wracało czasem kilkanaście, a bywało, że kilkadziesiąt procent załóg. Łatwo policzyć, zakładając, że straty są 10% za każdym lotem, zatem turę trzydziestu lotów miało szansę przeżyć 4%. Można to zobrazować ciągnięciem losów, gdzie wśród stu zapałek tylko cztery są z łebkami oznaczającymi życie. Założono tury trzydziestu lotów, by w lotnictwie bombowym byli jacykolwiek weterani, mogący przekazać swoją wiedzę nowym załogom. To ta cyniczna, można rzec, rachuba wymusiła wycofywanie do służby naziemnej po trzydziestu lotach. Musiała być jakaś granica, jakieś choćby wątłe światełko w tunelu. W przeciwnym razie - jak pisze Bishop - porządny człowiek czuł się zobligowany walczyć, aż się załamie lub zginie (str. 274).    
    
Syn generała ze starannym, jeszcze carskim wykształceniem, bezpośredni współpracownik Wodza Naczelnego, który awansował go, brat zginął w wypadku lotniczym, a on podejmuje niewdzięczną jednocześnie niezwykle niebezpieczną służbę w lotnictwie bombowym.    
    
..
Lech Śmiarowski
[94.254.249.47]  Dodaj współrzędne [Odpowiedz]
(112) Re: Wielka Ucieczka (Stalag Luft3 Żagań) - udział Polaków z dnia 2018-02-14, 17:31 :
Witam Pana    
Jak widać wątek nie ma wielu dyskusji lecz zapewniam Pana, że czytam go.    
Wiesiek
W.G
[78.88.30.50]  Dodaj współrzędne [Odpowiedz]
(111) Re: Wielka Ucieczka (Stalag Luft3 Żagań) - udział Polaków z dnia 2018-02-13, 23:00 :
    
    
..    
Dziękuję za dobre słowo.    
    
Mnie motywuje szokująca dysproporcja między siłą lobby promującym Hannę Reitsch obnoszącą się z hitlerowskimi orderami, akcentującą tym swe kombatanctwo i tym samym puszczającą perskie oko do dawnych jej wielbicieli. A rzuceniem do śmietnika zapomnianych historii postaci Antoniego Kiewnarskiego, którego los tragicznie związał w 1944r. z Hirschbergiem.    
    
Pan Antoni to zacna, wyróżniająca się postać. Nie zanotował na swym koncie spektakularnych rekordów, czyniących go szeroko znanym celebrytą, ale w sferze moralnej, rozumianej jako służenie dobrej lub złej sprawie, między nim, a panią Hanną jest po prostu przepaść. Hartem ducha na pewno dorównywał tej pani.    
    
Szokującej dysproporcji dałem wyraz w pierwszym nieporadnym wpisie na tym wątku i tak to trwa. Już dziesięć lat. - Nieporadnym, bo zdanie o Goeringu można odczytać, że popadam w megalomanię, że Polacy odegrali jakąś znaczącą rolę na procesie. Nie, Goering się przejął, bo dotarło do niego, iż są mocne podstawy prawne, by go skazać - mord na jeńcach to zbrodnia wojenna opisana w konwencji, koniec kropka, a obóz jemu podlegał. Jego przygnębienie odnotowały nawet obserwujące go służby więzienne. Tak więc naprawdę się przejął. Ciekawostką natomiast jest, że listę zamordowanych pilotów RAF rozpoczęto odczytywać poczynając od polskich nazwisk.    
    
W Internecie niewiele można znaleźć na temat pana Antoniego Kiewnarskiego. W angielskojęzycznej Wikipedii jest niewielki zarys biografii, ale prawdziwie obszerne opracowanie przedstawił Wojciech Zmyślony publikując je w "Lotnictwo z Szachownicą" nr 32. Mam nieskromną satysfakcję, że być może zainspirowałem Pana Wojciecha do tej pracy zważywszy na wpis nr 75 tego wątku.    
    
Podobnie jak pani Hanna, A. Kiewnarski przed wojną dosłużył się stopnia kapitana (14 marca 1933r.), a w trakcie służby jako adiutant Władysława Sikorskiego we Francji awansował na majora (3 maj 1940r.). Antoniego również ciągnęło do lotnictwa, było modne. Był p.o. dowódcy eskadry 3. Pułku Lotniczego w Poznaniu od 1 czerwca 1930r., gdy 17 czerwca tegoż roku w wypadku lotniczym (jako instruktor) zginął jego brat bliźniak (Władysław). Ojciec generał WP - tak sugeruje biograf - spowodował odsunięcie syna od lotów i przesunięcie do służby naziemnej.    
    
Ojciec pani Hanny nie miał władzy generalskiej i nie zdołał córki uziemić. Pan Antoni - wbrew zapewne rodzicom - ukończył kurs szybowcowy już jako dojrzały człowiek w Ustianowej w Bieszczadach w 1936r.     
    
Agresja niemiecka zastała go na stanowisku dowódcy Dyonu Szkolnego Podoficerów Specjalistów w Szkole Podoficerów Lotnictwa dla Małoletnich. Doprowadził ich do Rumunii.Potem Francja, Anglia - zwyczajna i niezwyczajna droga. Trzeba było wykazać hart i determinację.- Czuł się użyteczny w sztabie Naczelnego Wodza, ponieważ już w listopadzie 1921r. był wyznaczony na jednego z tłumaczy 24. Dywizji Piechoty przy Francuskiej Misji Wojskowej we Lwowie (ukończyli z bratem moskiewski Korpus Kadetów egzaminem dojrzałości w 1917r.).    
    
Kariera "salonowego oficera" nie odpowiadała mu. - Tak to sformułował R. Szubański w swej książce "Pięćdziesięciu z Żagania". - Uczestniczył jeszcze w spotkaniu z W. Churchillem (początek maja 1940) Bezpośrednio po czym - zagadkowa sprawa - wrócił do dogorywającej Francji, gdzie zastała go kapitulacja. Przedarł się przez Północną Afrykę do Londynu i tam poprosił o przeniesienie do służby liniowej.    
    
Latanie to jego miłość, był kawalerem, ojciec generał został w kraju, zatem... Od 3 sierpnia przebywał w Blackpool gdzie utworzono bazę Polskich Sił Powietrznych, przeszedł badania lekarskie, dopuszczono go do służby jako nawigator. Piloci wówczas mieli po 19 lat, on ukończył 40. - Naprawdę kochał latać!    
    
..
Lech Śmiarowski
[94.254.255.21]  Dodaj współrzędne [Odpowiedz]
(110) Re: Wielka Ucieczka (Stalag Luft3 Żagań) - udział Polaków z dnia 2018-01-08, 13:04 :
...ale zamalować psim łajnem (gdyby się pojawiła) zawsze będzie można. A tak serio to nie jesteśmy tacy całkiem bezradni i bezczynni, a Pan jest tego najlepszym przykładem.
A.R.
[89.64.38.119]  Dodaj współrzędne [Odpowiedz]
(109) Re: Wielka Ucieczka (Stalag Luft3 Żagań) - udział Polaków z dnia 2018-01-02, 23:02 :
..    
    
Miejsce przed Pałacem Prezydenckim to bardzo drażliwy temat.    
    
Diabeł tkwi w szczegółach, zatem winienem napisać, że pomnik został odtworzony, nie zaś: odrestaurowany, gdyż oryginał unicestwiono. W Wikipedii pod hasłem "Pomnik księcia Józefa Poniatowskiego w Warszawie" też brak staranności w szczegółach. Podają, że "cokół zaprojektowany przez Zygmunta Stępińskiego został obłożony sinostalowym piaskowcem ze Strzegomia". Jeżeli ze Strzegomia, jest to granit, nie piaskowiec. Obóz Gross-Rosen powstał pod Strzegomiem w kamieniołomie granitu. Od piaskowca granit można odróżnić gołym okiem. Niestety, podejście do pomnika jest utrudnione, gdyż to miejsce upatrzyli sobie różni protestmani, powstaje niezręczna sytuacja. Szkoda.    
    
Szkoda, bo pomnik Księcia ma swoją ciekawą historię związaną z głównym tematem tego wątku, czyli polityką historyczną, eksponowaniem symboli w przestrzeni publicznej. Przecież w tym miejscu, pod pałacem przy Krakowskim Przedmieściu stał dwunastometrowy (trzecie piętro!) pomnik rosyjskiego namiestnika, generała, który stłumił powstanie listopadowe. Nakazem carskim zbudowany za polskie pieniądze. Dla upokorzenia.    
    
Jest to dobry przyczynek do rozmowy towarzyskiej, z młodzieżą o polityce caratu wobec Polski, idąc z lodami deptakiem warszawskim.    
    
Wracając na deptak w Jeleniej Górze... Wg niektórych winniśmy się tu natknąć na tablicę upamiętniającą miejsce, gdzie urodziła się Hanna Margarete Maria Therese Reitsch, która do ostatnich swoich dni nie ochłonęła z nazistowskiej gorączki. Która nawet pod koniec życia, w latach siedemdziesiątych głosiła pogląd, iż największym wstydem dla Niemców jest wojenna przegrana. Czyli, gdyby się rodacy lepiej przyłożyli, daliby radę. Podobny pogląd prezentuje Otto Skorzeny i precyzuje: Canaris to dywersant zdrajca, z takimi generałami Führer wojny nie mógł wygrać.    
    
"Zwycięzców nikt nie będzie sądził" z taką maksymą Hitler ruszył na podbój. Maksymę tę zaczerpnął od Fryderyka II Wielkiego. Prusaka, który to zainicjował rozbiory Polski. Agresję wobec sąsiadów uważał on za rzecz normalną, oczywistą. "Dyplomacja bez armat jest jak muzyka bez instrumentów" - mawiał.    
    
To, że silni, że zwycięzcy nie pozwolą się sądzić, a tym bardziej ukarać, o tym wie każdy biedny człowiek. Nie jest to wiedza unikatowa. Zwycięskich Rosjan nikt nie odważył się sądzić, w myśl tej zasady. Oprawcy z Katynia do końca życia pobrzękiwali medalami na paradach zwycięstwa, otoczeni szacunkiem i uznaniem - zabijali przecież wrogów, urzędowo, nie prywatnie. Gdybyż Niemcy nie przegrali tak sromotnie i bezwarunkowo, obraz ich zbrodni byłby całkiem inny. Akcja 1005 po to została podjęta.    
    
Cynizm, hipokryzja, agresja... Dzięki zamiłowaniu Wielkiego Fryderyka do filozofii, także umiejętności prowadzenia inteligentnych rozmów (po francusku), cechy te wniósł on na salony intelektualne Europy. Wolter przyjął z uznaniem konieczność cywilizowania "biednych tych Irokezów", czyli Polaków. Ten Fryc umiał zadbać o propagandową oprawę swej agresji. Hitler dokładnie mieścił się w tym nurcie, dołożył tylko bieżące zdobycze organizacyjno-techniczne, co niebywale wzmocniło skalę działań.    
    
Tok rozumowania pani Hanny i jej środowiska idzie tym torem. Wojna, to wojna. Trzeba ją było wygrać... Wielki Fryc do żołnierzy zdziesiątkowanych atakiem na szańce ryknął: "Psy, chcecie żyć wiecznie"? Dopiero adiutant przytomnie zauważył: Czy pan tę wojnę chce wygrać w pojedynkę? To zatrzymało masakrę. Wielki Fryc popadł w ciężką depresję, gdyż jego emocje nie pokryły się z zimną kalkulacją, a górował nad innymi właśnie cynicznym wyrachowaniem... Hitler miał jego portret jako jedyny obraz w bunkrze, gdy odwiedziła go wielka Hanna. Ta postać ich zespalała, z urodzenia była Prusaczką. Może modlili się oboje do swego patrona. To nie musi być wcale ponury żart. Ponurym żartem natomiast jest używanie imienia Boga przez tych dwoje. Ukochana matka pani Hanny była katoliczką.    
    
Państwo, niczym zbójecka banda, ma herszta bystrego cwaniaka, który dba o swoje interesy, dba również o swoich bandziorów, bo to też jego interes. Dba o warsztat pracy przynoszący mu dochód. Trzyma poddanych żelazną ręką, tak jak się trzyma krótko ostre psy, by się nie gryzły, bo to też strata. Łatwo można dołożyć filozofię opartą o skuteczność działania i mamy przepis na Prusactwo.    
    
Chrześcijaństwo to zupełnie inna bajka. Tu się nawołuje do bezinteresowności, miłości bliźniego, przebaczania... Są też bezwarunkowe nakazy: nie zabijaj, nie rabuj, nie łżyj. Gdy kuratela papieska przestała Prusakom się opłacać i przykrywać bandyterkę, przeszli na protestantyzm. Krzyż to tylko logo i marketing. Co jest dobrem. co złem ustanowią sobie sami.    
    
Prowokacja gliwicka ukazująca Polaków jako "biednych tych Irokezów", których trzeba cywilizować, mająca pieczęć autorytetu państwa niemieckiego jest dobitnym przykładem antycywilizacji. - Wielkie, usankcjonowane przez państwo oszustwo, na którego potrzeby zamordowano niewinnych ludzi...    
    
Dziś mamy "polskie obozy" wbijane w świadomość odbiorców przez państwowe niemieckie media. I ten diabelski szczegół, że zachodnie społeczności te kłamstwa łatwo przyjmują. Dalej jesteśmy "tymi Irokezami"? Nie da się oddzielić Hanny Reitsch pilota od Hanny nazistki, zajadłej nazistki - jak ją określają niektórzy dziennikarze. Na nobilitującej ją tablicy tych szczegółów się nie wyłoży.     
Lech Śmiarowski
[94.254.251.16]  Dodaj współrzędne [Odpowiedz]
(108) Re: Wielka Ucieczka (Stalag Luft3 Żagań) - udział Polaków z dnia 2017-11-11, 18:14 :
No tak, na koniu w stroju huzara. Wtedy skrzydła nawiążą do tragicznego lotu. I dobrze piszesz "Zbig" ogólnie: "Kaczynski", bo bliźniaków można jednym pomnikiem opędzić. Po gospodarsku patrząc.
poznaniak
[188.146.174.253]  Dodaj współrzędne [Odpowiedz]
(107) Re: Wielka Ucieczka (Stalag Luft3 Żagań) - udział Polaków z dnia 2017-11-02, 16:17 :
Szanowny Kolego    
    
Przecież Kaczyński może być przedstawiony na koniu. Wtedy wilk i owca w zgodzie.
Zbig_ Jes.
[176.114.237.122]  Dodaj współrzędne [Odpowiedz]
(106) Re: Wielka Ucieczka (Stalag Luft3 Żagań) - udział Polaków z dnia 2017-10-18, 01:20 :
..    
    
Tak, jako pasażer.    
Pani Reitsch została wraz Greimem wywieziona przez anonimowego -jak dotychczas - pilota sierżanta, który dysponował znajomością pozycji Rosjan, bo miał najwięcej lotów nad Berlinem (jej słowa). Gdyby to ona siadła za sterami, nie omieszkałaby się tym wyczynem pochwalić. Siadła zapewne pośród bagażu - Greim był ranny w nogę - tak jak to zrobiła poprzednio, lecąc do Berlina.    
    
Greim zabrał ją ze sobą, gdyż planował początkowo lot helikopterem, a ona miała doświadczenie w pilotażu tych maszyn. Jednakże śmigłowiec był uszkodzony i jej rola miała się skończyć, w Rechlinie. Wprosiła się jednak u owego pilota sierżanta na możliwość lotu wśród bagaży. Tak zabrała się z Greimem do Gatow, a tam wsiedli do Storcha i polecieli do Hitlera. - Taka jest jej relacja.    
    
Ten lot stał się sławny ze względu na jego celebrycki charakter. Lądowania w trudnych warunkach były wówczas codziennością. W tym samym czasie, w tychże warunkach, w Berlinie lądują JU-52 , a dwa dni później wspomniany Arado-96. Pilot, który tego dokonał, sławy nie zdobył. Kto go pamięta...? Załogi bombowców miały tak każdego dnia. Antoni Kiewnarski kilkukrotnie wracał z uszkodzeniami. W następnym wpisie postaram się je przypomnieć.    
    
Pani Hanna ma wystarczająco dużo własnych dokonań, nie ma potrzeby dokładać jej fikcji. To nie w jej stylu przypisywanie sobie czyichś sukcesów. Pani Hanna jest dumna i honorowa.     
To jest problem, że taka zdawałoby się przyzwoita osoba zostaje nieprzejednaną nazistką.    
    
Jej serdeczny przyjaciel, odwiedzający ją czasem we Frankfurcie nad Menem, gdzie zamieszkała po wojnie, Otto Skorzeny tak wspomina formację w której służył: "Specyfiką Waffen-SS było to, że począwszy od roku 1942, stała się ona ochotniczą armią żołnierzy e u r o p e j s k i c h (podkreślenie O. Skorzeny), wśród których służyli, wedle porządku alfabetycznego: Albańczycy, Bośniacy, Brytyjczycy, Bułgarzy, Chorwaci, Duńczycy, Estowie, Finowie, Flamandowie, Francuzi, Gruzini, Grecy, Holendrzy, Kozacy, Łotysze, Litwini, Norwegowie, Rumuni, Rosjanie, Serbowie, Słoweńcy, Szwedzi, Szwajcarzy, Ukraińcy, Walonowie, Węgrzy i Włosi. Białorusini, Hindusi, Kirgizi, Ormianie, Tatarzy oraz Turkmeni i Uzbecy także służyli pod własnymi sztandarami w Waffen-SS." (str. 51 Nieznana wojna; O. Skorzeny).    
    
Następnie, manipulując faktami, Skorzeny stara się wykazać, że ta europejska, rycerska armia walczyła tylko z zagrożeniem komunistycznym, a głupcy i zdrajcy im w tym przeszkadzali... Jego stosunek do faktów niech zobrazuje zdanie (str. 52): "Kampania polska trwała tylko osiemnaście dni. Związek Sowiecki, który opanował bez walki połowę Polski, pokonał następnie nieliczną, lecz dzielną armię fińską."    
    
O Polsce, Polakach pisze zdawkowo - próbka wyżej. On, Austriak, wiedeńczyk jakby nie zna Czechów, Polaków i ich dążeń. Jesteśmy jakimś odległym plemieniem, niewartym komentarza, podobnie Żydzi. W świadomości Hanny Reitsch, Otto Skorzenego i im podobnych inteligentów niemieckich, nie istniejemy! Jest to charakterystyczny ryt - unikanie tematu polskiego.    
    
Dopiero szczegóły opowieści, zmuszają do jakiejś uwagi. Diabeł zatem tkwi w szczegółach, bardzo dla nas groźny diabeł. Gdybyśmy przestali istnieć, nie odczuliby żadnego braku. Inaczej niż gdyby byli to Finowie, Bułgarzy, Węgrzy.    
    
W 1945 roku mój teść zrobił kilkadziesiąt zdjęć ruin Warszawy. Postanowiliśmy z żoną przekazać te zdjęcia do Muzeum Powstania Warszawskiego. Przyjęto nas miło, podziękowano uroczyście, na piśmie. Jesteśmy usatysfakcjonowani, gdyż przechowywanie zdjęć było kłopotem. A tak mają szansę być lepiej wykorzystane. Jedno zdjęcie prezentuję poniżej. Przedstawia cokół po wysadzonym pomniku Księcia Józefa Poniatowskiego.    
    
Na dziedzińcu Muzeum eksponowany jest fragment uratowany na złomowisku, zniszczonej postaci Księcia. Tabliczka przy owym fragmencie błędnie podaje datę zniszczenia 16 wrzesień 1944r., tymczasem wysadzono pomnik 16 grudnia. ? Niby drobny szczegół, jednak bardzo wymowny.    
    
Dla przeciętnego konsumenta przekazu historycznego czym innym jest zniszczenie pomnika w trakcie działań militarnych, jakie by one nie były, a czym innym jest barbarzyństwo w czystej postaci, czyli na zimno wysadzenie polskiej pamiątki narodowej, mającej walory artystyczne, niejako ?na odchodne?. Bo za niewiele dni miasto oddano Rosjanom. Niemcy wyczyścili Rosjanom pole. Rosjanie nie musieli już niszczyć całego pomnika, wysadzili w 46r. tylko widoczny na zdjęciu cokół.     
    
Historia zatoczyła koło, gdyż Książę Józef Poniatowski zginął był w walce z wojskami pruskimi będącymi w koalicji z rosyjskimi. Śmiertelni wrogowie w sprawie unicestwienia polskiej pamiątki narodowej zadziałali wyjątkowo zgodnie.    
    
Historia zatoczyła koło, ale nie przestała się toczyć. Szykuje się podobno kolejna wolta. W miejscu odrestaurowanego pomnika Księcia, widziano by inny, nowy pomnik... Powiem tak: konia byłoby żal. Koń pomnikowi przydaje okazałości, można go podziwiać, nie bacząc na jeźdźca. Choć akurat postać Księcia Józefa Poniatowskiego jest wyjątkowo sympatyczna - z urodzenia wiedeńczyk, z wyboru Polak, walczył i zginął za polską sprawę.    


Lech Śmiarowski
[94.254.252.35]  Dodaj współrzędne [Odpowiedz]

znalezionych: 135, strona 3 z 14
«  -  1  2  3  4  5  6  7  8  9  10  11  -  »

Powrót do tematów Powrót do Myśliwców